No i skończyła się przygoda z gniadą...
Było wspaniale, mimo że zapowiadało się koszmarnie. Pamiętam doskonale, jak obawiałam się, że mnie zabije przy zajeżdżaniu po tym, jak zobaczyłam jej wyczyny na pastwisku. Pamiętam, jak bardzo nie podobała mi się na początku - zlepiona jakby z kilku koni na chybił-trafił.
A jednak. W miarę, jak się ujeżdżała, zakochiwałam się w niej coraz bardziej, wreszcie sam widok jej mordki był najlepszym uspokajaczem.
Wzięłam ją jako totalną surówkę, jeździłam od zawsze na niej sama i doprowadziłam ją do klasy P bez pomocy trenera, na wielkim hektarowym polu - a jednak uważam, że to ona nauczyła mnie więcej, niż ja ją. Przez te kilka lat była jedyną moją nauczycielką; w dodatku taką, która nie obawiała mi się powiedzieć paru ostrych słów żebym się ogarnęła. Twarda z niej babka i za to ją lubię - i jeszcze za to, że dobitnie wytłumaczyła mi, w jak wielkim jestem błędzie jeśli myślę, że kiedykolwiek wygram jeśli ona na tym traci.
Na pewno będę do niej przyjeżdżać, kiedy tylko nadarzy się okazja...
I zdjęcia podsumowujące naszą wspólną pracę:




