Za namową re-voltowiczów postanowiłam założyc nam osobny wątek aby nie śmiecic już bardziej w kąciku żółtodziobów. Częśc informacji dla przypomnienia pozwolę sobie powtórzyc, aby ten wątek miał ręce i nogi i mógł w przyszłości przysłużyc się jakiemuś końskiemu istnieniu.
Zaczęło się dośc niewinnie...
Sprowadziłam z padoku zdrowego konia, wyczysciłam, założyłam ochraniacze i zorientowałam się że zapomniałam czapraka. Chciałam wrócić do domu więc wpakowałam na chwile zwierza do boksu. Minęły dosłownie 2 minuty, nie zdążyłam nawet zmienić butów i zaczął się dusić, zapluł się jak wściekły, piana z pyska, piana z nosa, koń harczy jak dzik.
Okazało się, że jakiś idiota wyspał mojemu koniowi pół wiaderka owsa.
"Najczęściej do zadławienia lub niedrożności przełyku dochodzi w sytuacjach kiedy koń dostanie się do zakazanej karmy i bardzo się spieszy, aby zjeść jak najwięcej, zanim złapią go na gorącym uczynku."
Zadławił sie tym owsem i zatkał sobie przełyk. Leki rozkurczowe nie pomogły, w końcu skończyło się na sondowaniu. Był tak zatkany, że sonda nie mogła przejść do żołądka. Na szczęście już wrócił do żywych, trochę skubie siano, ale cały przełyk ma podrazniony więc przez kilka dni musi jeść tylko gotowane siemie z otrębami.
Weterynarz mówiła, że przez kilka dni może jeszcze odkrztuszac, kasłac, smarkac i pluc śluzem.
Naprawdę nieźle mnie przestraszył, wyglądał jakby miał zaraz paśc 🙁 czuwałam u niego do 1:30 w nocy, dzisiaj rano od 5 znowu jestem na nogach.
Dodam, że koń był osłuchany, temperatura w normie, koń działa, tylko przełyk nie działa.
Stan taki utrzymywał się kilka dni. O kilka dni za długo. Trzy dni później wprowadziliśmy leczenie niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi, ponieważ wciąż wszystko co zjadł wypływało nosem i pyskiem w formie piany z przeżutym jedzeniem. Koń apetyt miał, owszem. Ale nic z tego co zjadał nie trafiało do żołądka. Przełykając wodę wydawał dźwięk jakby łykał powietrze (a łykawy nie jest i nigdy nie był). Dodatkowo był osowiały, bez życia. Podczas prowadzenia na padok szedł z nisko zwieszoną głową i kasłał wypluwając spore ilości piany.
Postanowiłam skonsultowac jego przypadek z dr. Golonką. Po rozmowie telefonicznej i opisaniu objawów doktor zaproponował jedynie pilne przewiezienie konia do kliniki podejrzewając uszkodzenie przełyku. W tym momencie żarty się skończyły a zaczął się nasz dramat, ponieważ według słów lekarza "Przełyk jest u koni niewymienialny. Koń ma jeden przełyk na całe życie. Jelita można skrócic i zaszyc - przełyku nie." Myszatemu w takim wypadku groziła eutanazja 🙁
Na miejscu została wykonana endoskopia, która wykazała, że przełyk jest lekko naddarty. Większym problemem jest jednak to, że nie podjął pracy. Możliwe jest uszkodzenie nerwów odpowiedzialnych za ruch mięśni okalających przełyk. W przypadku niepodjęcia pracy przez przełyk wciąż wisi nad nami widmo uśpienia...
W klinice wykonano też RTG szyi na którym przełyk wyszedł powiększony.
Bez Myszatego życie jest takie puste... patrzę na padoki i mimowolnie szukam go wzrokiem... Przechodzę obok marchewek w sklepie i już, już sięgam po nie aby wziąć kilka dla konia, a po chwili zdaje sobie sprawę, że nie mam dla kogo...
Muszę trzymac się myśli, że wróci...
Z aktualnych na dzień dzisiejszy dobrych wiadomości - nie jest gorzej. Bardzo płynny mesz jakoś wchodzi, w klinice pomału zaczynają wprowadzać niewielkie porcje siana i obserwują jak sobie radzi. Niestety musimy uzbroić się w cierpliwość... Jego leczenie będzie długotrwałe, aby nie narobić więcej szkód, także jego stan nie zmienia się dynamicznie. Najważniejsze jest to, że małymi kroczkami idziemy do przodu.
Wstępna kwotę udało się uzbierać, niestety muszę zwiększyć kwotę zbiórki z powodu przedłuzonego pobytu w klinice. Byłabym bardzo wdzięczna za każdą złotówkę... Będę walczyć o tego zwierza do samego końca, niezależnie od tego jak bardzo musiałabym się zadłużyć. Jest on dla mnie członkiem rodziny i sensem życia. Jeżeli ktoś chciałby nas wspomóc to będziemy niesamowicie wdzięczni.
Oczywiście po zakończonym leczeniu upublicznię fakturę. Po konsultacji z Met prowadzącą fundację Nasza Szkapa zdecydowałam się też każdą pozostałą po leczeniu Pająka sumę ze zbiórki przekazać na konto fundacji, aby wspomóc ratowanie kolejnych istnień, które również często wymagają kosztownego leczenia i pomocy.
Jeżeli nie możesz nas wspomóc - udostępnij proszę. Pomóżcie mi po raz kolejny uwierzyc, że życie nie ma swojej ceny...
https://pomagam.pl/pajakStan wydatków na chwilę obecną wygląda tak:
- pierwsza wizyta (01.12.2017 godzina 12:30) - podanie leków rozkurczowych które nie zadziałały - 80 zł
- druga wizyta (01.12.2017 godzina 17😲0) - sondowanie w celu usunięcia zatoru w przełyku - 80 zł
- trzecia i czwarta wizyta (04.12.2017 i 05.12.2017) - rozpoczęcie leczenia niesteroidowymi lekami przeciwzapalnymi i antybiotykiem - 100 zł
- transport do kliniki (06.12.2017) - transport "stajenny", o kosztach jeszcze nie rozmawiałam, jednak wiem, że będę musiała je pokryc
- leczenie w klinice (od 06.12.2017 do chwili obecnej) - koszt obecnie nieznany, dzwoniłam dzisiaj z prośbą o podsumowanie na chwilę obecną i mam czekac na telefon z tą informacją. Jednak nie zapowiada się różowo...
Wierzę, że jeszcze nie raz polecimy ponad ograniczeniami. Muszę w to wierzyc. Nie możemy się poddac. Nie po tym wszystkim, co razem przeszliśmy.
Tak wyglądał we wtorek (05.12.2017):


A tak wyglądał w dniu transportu do kliniki:
