Nic mi nie wychodzi!!! czyli dla "zdołowanych"

Jak Was tak czytam, to ja nie wiem jak Wy tyle dajecie na raz ogarniać. Ja bym umarła.

Kiedyś tak potrafiłam - w sumie od 17ego roku życia cale lato zawsze w pracy za granicą od rana do nocy z jednym dniem wolnym, zwykle bez żadnych wakacji, potem po powrocie szkoła/studia i ciągnięcie juz wtedy pracy (kopyta) plus jeżdżenie koni. Wtedy mi się chciało...

Teraz marzę o spokoju, o pracy która nie bedzie wyciągać ze mnie wszystkich sił, o wolnych wieczorach, żeby móc się spotkac ze znajomymi, pójść na koncert albo żeby poleżeć  😁
Najblizszy rok myślę, że spokojny nie będzie, jeśli planuję zmiany zawodowe, mogę przetrwać rok-dwa na wyzszym tempie, ale potrzebuje równowagi i tego, żeby mieć też czas na lenistwo, bo oszaleję. Ja nie odpoczywam jak jestem aktywna, w sensie spacer czy wyjazd do lasu, na jeziorko to ok, bo leżenie plackiem w domu też mnie męczy, jak tego za dużo. Ale np jak mam wolne to w życiu nie wybiore się np łazić po górach, musiałabym mieć dwa dni pod rząd, co mi się nigdy w zasadzie nie zdarza - wtedy jeden dzień np łażenie po górach, drugi odpoczynek. Ale  jak nie mam dwóch dni pod rząd to unikam wysiłku jakiegokolwiek w dzień wolny... maksmalny wysiłek to dla mnie posprzatać mieszkanie i powiesić pranie, ew pojechać postrugać własne konie, bo na nie nigdy czasu nie mam - choć te ich kopyta też wiecznie odkładam, bo mi się nie chce... nie wiem jak ludzie mają dzieci, jak oni to ogarniają, podziwiam ich.

Ja w tym roku skonczyłąm 30 lat i przeraża mnie to, że mam poczucie, że w zasadzie nic nie osiągnęłam, jestem w punkcie zero z karierą zawodową a nie mam siły na nic, jestem wykończona... rzadko jeżdżę na urlopy, to też bład, choć ostatni urlop (byłam w Gruzji na 11 dni) mnie rozleniwił, więc mam wrażenie, że trzeba bylo nie jechać, to bym może była w większym powerze... inna sprawa, że urlop był intensywny bardzo, marzy mi się teraz urlop na zasadzie leżenia na plaży przez tydzien na all-inclusive, czyli cos czym zawsze gardziłam, że to dla starych nudziarzy :P odpoczęłam niby po urlopie, bo leżałam chora, ale właśnie przez to się dodatkowo rozleniwiłam.

Nie mogę się przez to poczucie zmęczenia teraz zebrać. Mam jakiś tam klientów póki co jeszcze, w każdym razie nie ma ich dużo, mało pracy wychodzi przy tym ile miałam do połowy czerwca - ale jakoś nawet to mnie energetycznie przerasta... nie wiem czy to chwilowy zjazd formy czy po prostu jakbym miała znowu więcej obowiazków, to by mi przeszedł leń, bo w sumie tak zawsze było, że im więcej miałam na głowie, tym bylam bardziej zorganizowana i mniej czułam zmęczenie. Ale też ja się wtedy nakręcam i robię, robię nie patrząc na swój organizm kompletnie, zapominam zjeść, zapominam iść spać itd. I potem coś zawalam. Nie umiem o siebie dbać, tak żeby wyważyć pracę, wyważyć odpoczynek, itd. I jakby nie było dużo stresów dla organizmu dowalam sobie swoją "głową", aktualnie mnie dopadł zjazd ala dól, to już w głowie siedzi milion przemysleń, że ja się nie nadaje do niczego, nawet do wywalania gnoju, że ojej zaraz wpadne w długi, o boże jakie to wszystko ciężkie i straszne - zamiast wziąć wyjść z domu i robić to co umiem i nie marudzić, to leżę i marudzę. Tzn byłąm dziś w pracy, jakieś konie postrugałam, jak tam przyjechałam, to nie miałam siły, ale jak je już zrobiłam to czułm, że energii więcej, samopoczucie też od razu lepsze. Ale teraz wróciłam do domu i już znowu zamulam i kwękam sama nad sobą  😁 dobrze, że jutro terapia, bo ostatnio mi dużo sesji przepadlo przez urlop, chorobę, pogrzeb babci itd i już zaczynam czuć potrzebę pójścia na sesje, może sobie tam coś ułoże w tej skołatanej głowie.
na szczęście nocnych dyżurów nie ma, ale nieraz trzeba zostać dłużej i zamiast wyjść o 20 wychodzę o 22, a kolejnego dnia uczelnia. Plus oczywiście praca w soboty, ostatnio miałam maraton 4 soboty z rzędu i to był naprawdę kosmos. Uświadomiłam sobie też ostatnio, że odkąd skończyłam studia, nie miała 2tygodni normalnego urlopu...
nie ma się co użalać, czasem mi się tylko trochę ulewa  😉


Ja lubię nocki, bo się bardzo opłacają, także nie mogę narzekać, nie mam ich za dużo, tylko 4-5 w miesiącu. I potem dzień wolny. Można spać albo coś sobie załatwić typu paznokcie, zakupy.
Wakacje to rzecz święta i widzę, jak bardzo trzeba tego pilnować. U nas szefowa zwraca na to uwagę i jakby ktoś długo na urlop nie szedł to by go pewne wysłała sama... Nawet jak ma się nic nie robić w domu to każdy potrzebuje chociaż tego tygodnia resetu. Ja mocno pilnuje, żeby raz na 2 miesiące mieć te 4 dni pod rząd wolne i jechać chociaż na działkę. teraz jest gorzej, bo inni mają urlopy i trzeba dużo pracować.
A do moich wakacji jeszcze miesiąc i już nie mogę się doczekać.
madmaddie   Życie to jednak strata jest
20 lipca 2018 06:36
Ale też ja się wtedy nakręcam i robię, robię nie patrząc na swój organizm kompletnie, zapominam zjeść, zapominam iść spać itd. I potem coś zawalam. Nie umiem o siebie dbać, tak żeby wyważyć pracę, wyważyć odpoczynek, itd. I jakby nie było dużo stresów dla organizmu dowalam sobie swoją "głową",

Może tu jest problem? ja tak miałam jak pracowałam w firmie, która mnie ostro dołowała i nie mogłam znaleźć innej pracy. Pracowałam mniej, ale jak nie pracowałam to tylko spałam (albo nie, bo bezsenność). A teraz mam więcej rzeczy na głowie, bardziej odpowiedzialnych i czuję się spoko 😉
Ano...

Swoja drogą zajmowałam się dzisiaj moją 4-letnią  bratanicą. To dziecko jest tak pozytywne i energetyczne, że nie da się przy nim samemu nie zaktywizować i nie być wesołym :P
Ale dalej nie wiem jak ludzie mają dzieci takie własne, tak codziennie, ta myśl jest dla mnie za każdym razem szokująca :P a ona i tak z tych grzecznych dzieci, nie marudnych i takich co potrafią sie same sobą zająć, np bawić się czymś dwie godziny i nie nudzi ją to, itd. Ale no jednak oko na nią trzeba mieć, jak to ludzie ogarniają codziennie, to ja nie wiem. Fajny taki dzieciaczek, ona jest taka słodka i kochana, ale to chyba jednak nie dla mnie, nie wyobrażam sobie siebie kiedykolwiek majacą dziecko. A ostatnio dużo mam takich rozkmin, bo ta 30stka stuknęla, zegar tyka, człowiek sie zastanawia nad takimi rzeczami czy mieć dzieci czy nie...
branka, kwestia przyzwyczajenia z tym ogarnianiem dzieci. Sąsiedzi mają trójkę (4,5; 3 I 1,5r.) i dają radę, podobnie jak kilka forumowiczek. Mówią, że nie jest łatwo, wręcz czasem cholernie ciężko, ale nie zmienili by nic.
No mój brat z bratową to planują drugie, ja ich podziwiam i nie ogariam  😁
chociaż mi bratowa mówi, że ona zawsze natydzieciowa była i ogólnie dzieci sie bała jak ja i nie garniała, że w ogóle czemu ludzie mają dzieci a odkąd ma swoje to by chciała kolejne :P  ale jakoś mnie to nie przekonuje  😁
Ja tam na jeden dzień to fajnie posiedzieć z małą, ale tak cały czas.... o matko z córką :P
branka, ja Cię rozumiem poniekąd bo byłam jakiś czas temu w podobnym punkcie. Żyłam bardzo intensywnie, studia, praca, hobby, wyjazdy, nieprzespane noce. A później nagle studia skończyłam, zmieniłam miejsce zamieszkania, musiałam pomyśleć co dalej. Pustka mi się straszna zrobiła, 100 myśli w głowie na raz, nadmiar czasu, poczucie nicnierobienia i brak jasnego celu. Strasznie to frustrujące, a im więcej się leży w domu i myśli tym gorzej się człowiek czuje i tym bardziej nie wie co dalej.
Jak dla mnie powinnaś dać sobie czas na przemyślenia, ale takie produktywne a nie pt 'nic w życiu nie osiągnęłam, nic nie umiem i nie wiem co dalej'. Zastanów się co chcesz robić, jaki masz cel, gdzie się widzisz. Poprzeglądaj ogłoszenia, może coś Cię zainspiruje. Daj sobie prawo do spróbowania czegoś innego. Może akurat się w tym odnajdziesz. Siedząc większość życia w stajni masz prawo nie wiedzieć, czy odnajdziesz się w innym miejscu i masz prawo spróbować, pomylić się i szukać od nowa. Mamy takie czasy, że ideałem jest zapierdziel i doba wypchana po sufit różnymi zajęciami, im ktoś więcej robi rzeczy, tym większy podziw w nas budzi. A to często tylko fasada, bo za tą dumą kryje się często mnóstwo frustracji, złości i zwykłego poczucia bycia nieszczęśliwym. I tylko takie momenty, kiedy ktoś mówi 'Jak Ty dajesz radę, ile Ty w życiu robisz! Podziwiam!' są jakąś rekompensatą za to wszystko, krótką chwilą zadowolenia i może jakąś motywacją, żeby tak tyrać dalej. W gruncie rzeczy ja podziwiam osoby, które znalazły w życiu jakąś harmonię i równowagę, które mają jedną, konkretną, lubianą pracę pozwalającą im na godne życie, rodzinę i jakieś hobby. Które nie muszą się zarzynać w imię... nie wiadomo czego. Pewnie są jakieś jednostki, które mają wewnętrzną potrzebę bycia w 10 miejscach na raz i robienia 10 rzeczy na raz, ale jednak spora część ludzi, którzy tak żyją, nie robią tego z powodów osobowościowych, tylko 'bo tak trzeba'.
Tak jak pisała bodajże busch, życie na tak wysokich obrotach pozostawia po sobie ślad. Człowiek się wypali, padnie ze zmęczenia albo w końcu wybuchnie z frustracji. Albo za 10 lat pomyśli sobie, że właściwie ma za sobą zmarnowane lata, bo nie miał nawet czasu spotkać się ze znajomymi, wyjechać czy pójść do kina. Pomijając aspekt zdrowotny.
Pomyśl co chcesz robić, co lubisz, w czym jesteś dobra, co Cię nie frustruje i co pozwoli Ci godnie przeżyć. Zdecydowanie więcej sił do działania ma się wtedy, kiedy pojawi się przed człowiekiem jakiś jasny cel. W innym wypadku niby człowiek coś robi ale w ostateczności drepcze w miejscu, traci czas i siły a nie rusza do przodu tylko tkwi w martwym punkcie. Wcale nie tak łatwo dojść do tego, czego się w życiu chce i warto poświęcić trochę czasu, żeby się nad tym zastanowić i uniknąć bezsensownych ruchów, które będą stratą czasu i stratą siły.
I nie myśl o sobie w kategoriach 'mam 30 lat i nie zrobiłam kariery'. Nikt Ci nie każe robić kariery. Trzeba umieć się odciąć od oczekiwań społeczeństwa, od tego szalonego pędu i posłuchać czasem siebie, zapytać samego siebie czego właściwie MY chcemy i MY oczekujemy. Mnóstwo ludzi wpada w pułapkę 'powinnam', 'nie powinnam', 'muszę'. Nigdzie nie jest napisane, że trzeba zrobić zawrotną karierę, że trzeba mieć męża i dwójkę dzieci, wielki dom i odjechany samochód. Można, jeśli ktoś o tym marzy, ale wcale nie trzeba.
Mądrze napisane. Teraz tylko zastosować. " Tylko".  🙂
Jestem przykładem który tyrał całe lata. Z różnych powodów. Nie jestem nieszczęśliwa i nigdy nie byłam. Nie ten charakter. Nie żałuję, bo nie jestem typem człowieka co siedzi i żałuje, bo  to do niczego konstruktywnego nie prowadzi.
Tyle  że  zwisa mi teraz wszystko co nie jest mną, moim mężem i dzieckiem. Wszystko!!!! Czytam o urządzaniu mieszkania i se myślę " po co to". Wyjście ze znajomymi? O Jesu, to męczące. Rozkminy na temat obrączek, przedszkola, sprzątania świata, czapraków i masy innych rzeczy o jakich gadacie, wydają mi się debilnie bez sensu. Sprawy o których dyskutują w pracy moje znajome są nudne i nieistotne.
Nie przeszkadza mi to. Jest mi dobrze. Tylko zdaje sobie sprawę że to jednak dziwne i nieco nienormalne. Zwłaszcza że nie byłam taka!!

Nie popełnijcie mojego błędu. Nie dajcie się zaj**bać i pracy. Przeharowac z 5 lat można w imię lepszego jutra. Ale więcej nie!!!!
Wiadomo, łatwo się mówi ale trudniej zrobić 😁 Ale odkrycie tego, że nic nie trzeba (no, może za wyjątkiem płacenia rachunków - niestety) to już jakiś pierwszy krok do zmiany.
Moja mama ma koleżankę, lat około 50, pielęgniarka. Z zewnątrz zwykła, szara kobita, z trójką dzieci w domu i mało pomagającym mężem. Z wiecznymi problemami finansowymi, łącznie z braniem kredytu żeby raz w roku pojechać na 10 dni nad morze. Od zawsze wiedziała, czego chce - skończyć studia, nauczyć się języka, wyjechać za granicę. Mając lat 40pare wzięła się za swoje marzenia, faktycznie skończyła studia i rok temu wyjechała do Niemiec, ucząc się wcześniej skrupulatnie języka. Zorganizowała się tam w mig, ściągnęła jednego z synów, ściągnęła męża (bo chciał), pomogła mu znaleźć pracę. Niedawno stwierdziła, że ciągnie ją w dół, że ma dość, pomogła mu ile mogła i obecnie się z nim rozstała. Teraz chce podróżować, bo wcześniej nie miała na to ani czasu ani pieniędzy. Odżyła. W każdym wieku jest czas na zmiany, nigdy nie jest za późno żeby realizować swoje plany i marzenia. Barierą nie do przejścia dla większości jest już sam start, podjęcie ryzyka. Wielu osobom się nie udaje, bo nie próbują. Zatrzymują się w fazie pomysłu, na kolejny krok nie mają wystarczająco determinacji i odwagi. Podstawowy warunek jest jeden - trzeba wiedzieć, czego się chce, a to wcale nie jest takie proste. Bo bardzo mało o tym myślimy, dzisiejszy świat narzuca nam gotowy schemat jak powinno wyglądać dorosłe życie i wyrwanie się z tego schematu wcale nie jest takie łatwe.
Jeżdżąc po praktykach za granicą spotkałam wielu lekarzy z Polski. M.in w Szwajcarii. W miejscowościach 2000 mieszkańców, gdzie ja dostawałam pier*olca po miesiącu, bo nie było co robić. I po tym miesiącu czy dwóch chętnie pakowałam walizki i jechałam dalej. A oni tam siedzą, w przyszpitalnych pokojach 8m2 i wspólną kuchnią, żyjąc wyłącznie pracą. Wprawdzie hajs się zgadza, znajomym można od czasu do czasu zaimponować, że się mieszka w Szwajcarii, ale co to za życie? Są pewnie ludzie, którym to nie przeszkadza, którym takie życie odpowiada, ale wielu z nich nie jest szczęśliwych. Dla większości to pewnie okres przejściowy, posiedzą kilka lat i wrócą albo przeniosą się do większego miasta, gdzie jest co robić. Ale ja sobie nie wyobrażam do tego stopnia marnować najlepszych lat, na zarabianie pieniędzy, nie mając nic poza tym. Żadnych przyjaciół, swojego kąta, pasji, odskoczni. W Polsce jest trochę inaczej, bo nawet jak się dużo tyra to jednak człowiek jest osadzony w jakimś kontekście, ma rodzinę, przyjaciół, miejsca, które zna. Ale tam to było dla mnie naprawdę przerażające, bo to jednak czysta wegetacja. Oczywiście są osoby, które się lepiej organizują, wynajmują własne mieszkania w większym mieście, szybko znajdują znajomych, mają swoje pasje i żyją jak u siebie. Ale dużo jest takich 'wegetujących'.
tunrida, no i dobrze, kiedyś taka nie byłaś, a teraz jesteś. Masz swój mały świat, który Cię interesuje i to jest jak najbardziej ok. Dla mnie też wiele tematów, które są przez moich znajomych poruszane, brzmi obco i nie umiem się nimi ekscytować, ale nie muszę. Pewnie 'moje' tematy byłyby równie mało ekscytujące dla nich 😀

Tyle że mu się nawet nie chciało przeczytać w szystkiego co napisałaś. Bo za długie. A o tej pielęgniarce za nudne. Mimo że ogólnie popieram co piszesz, to nawet mi się nie chce tego czytać. Choć mam czas, siedzę z kotami w ogródku. Rodzina jeszcze śpi. Patrzę co tu w necie, nic ciekawego nie ma. Jedynie twój wpis się pojawił. Na temat. Popierasz co piszę, więc warto by przeczytać.
Ale... Po co?
Rozumiesz? Aż do przegięcia mam to wylanie na wszystko.
Dobra. Koniec marudzenia. Napisałam co miałam do powiedzenia i już się nie powtarzam, bo to też już nudne.
tunrida, hahaha, ale przynajmniej poprawiłaś mi humor 😀
Może to taki tymczasowy stan? Nie będę się dłużej rozwodzić nad tym, bo i tak nie przeczytasz 😁
Gillian   four letter word
21 lipca 2018 08:44
Czy to kolejna historia o tym, jak kobieta w średnim wieku zrobiła rewolucję w swoim smutnym życiu i nareszcie jest szczęśliwa? Bez czytania, bo znam je na pamięć 🙂
Gillian, tak 😀 Może brzmi głupio ale to jedyna taka osoba w moim otoczeniu i budzi mój podziw
busch   Mad god's blessing.
21 lipca 2018 09:29
Mądrze napisane. Teraz tylko zastosować. " Tylko".  🙂
Jestem przykładem który tyrał całe lata. Z różnych powodów. Nie jestem nieszczęśliwa i nigdy nie byłam. Nie ten charakter. Nie żałuję, bo nie jestem typem człowieka co siedzi i żałuje, bo  to do niczego konstruktywnego nie prowadzi.
Tyle  że  zwisa mi teraz wszystko co nie jest mną, moim mężem i dzieckiem. Wszystko!!!! Czytam o urządzaniu mieszkania i se myślę " po co to". Wyjście ze znajomymi? O Jesu, to męczące. Rozkminy na temat obrączek, przedszkola, sprzątania świata, czapraków i masy innych rzeczy o jakich gadacie, wydają mi się debilnie bez sensu. Sprawy o których dyskutują w pracy moje znajome są nudne i nieistotne.
Nie przeszkadza mi to. Jest mi dobrze. Tylko zdaje sobie sprawę że to jednak dziwne i nieco nienormalne. Zwłaszcza że nie byłam taka!!

Nie popełnijcie mojego błędu. Nie dajcie się zaj**bać i pracy. Przeharowac z 5 lat można w imię lepszego jutra. Ale więcej nie!!!!


Ja myślę że z tym tyraniem po prostu warto być świadomym, że to też jest rezygnacja z czegoś. Bo ludziom się czasem wydaje, że inni to jakoś wszystko tak magicznie ogarniają dużo lepiej od nas, dzięki potędze organizacji, chciejstwa i silnej woli pokonali system. Kiedy to nie jest do końca tak, bo zasuwając jak mały motorek może i się zaznacza więcej krzyżyków przy takich konwencjonalnych "celach życiowych" ale to też ma swoją cenę. Ważne jest, żeby o tej cenie wiedzieć i żeby ją akceptować. Ja w swoim życiowym etapie robienia wszystkiego nie do końca sobie z tej ceny zdawałam sprawę ale nie żałuję tego czasu i przenosząc się w przeszłość raczej podejmowałabym te same decyzje. Więc cena za wysoka jednak dla mnie nie była  🙂

vanille, na takie opowieści z życia zawsze można znaleźć kontr-opowieść. Ja np. mam znajomego, który wyjechał do pracy w Norwegii i żył w izolacji  na dalekiej północy, w jakieś małej mieścinie. Przez kilka lat wegetował, odcięty kompletnie od normalnego, wygodnego życia. Wrócił i kupił sobie mieszkanie za zaoszczędzone pieniądze. To dobrze zrobił czy niedobrze? Niby wegetował kilka lat ale jednak zazdrość troszkę człowiekowi dopieka na myśl, że on nie musi spłacać kredytu przez 30 lat  😀iabeł:

Kompromisy, wybory i płacenie za nie ceny to naturalna cecha ludzkiego życia. Naszym celem powinno być uświadomienie sobie tego i upewnienie się, że podoba nam się aktualny deal z życiem, albo renegocjacja warunków dealu, jeśli jednak nam się nie podoba  😉
Piszecie głównie o wypaleniu zawodowym, o takim ogólnym niechcieju i tumiwisizmie, frustracjach związanych z pędem życia i wyborami drogi... O tym psychologicznym aspekcie.
Mojej głowie się chce, cały czas się chce. Interesuje mnie mnóstwo rzeczy. Czasem wkurzam się na układy w moim miejscu pracy, ale i tak nadal mnie to pasjonuje.
Za to, cholercia, ciało nie wyrabia. Mam odczucie, że po skończeniu 30 lat zaczęłam się sypać jak stary grat.
Jako nastolatka, na początku drugiej dekady życia, byłam super siłaczką. Serio. Nie byłam nigdy typem fit-sportowca, ale miałam tężyznę i wytrzymałość. Bardzo to lubiłam, było mi z tym świetnie. Byłam dumna, że "mocą" przebijam nawet chłopaków. Byłam twarda, wytrwała i "przenosiłam góry". Przez większość swojego życia budziłam się bez budzika z pierwszymi promieniami słońca, nie wiedziałam co to drzemki w ciągu dnia, mogłam zarwać nockę (chociaż to raczej nie zdarzało się często). 
A kilka lat temu to się urwało. Tak drastycznie. Tu jeden, tu drugi uraz. Kręgosłup, mięśnie jakieś wrażliwe na byle jaki ciężar. (tak szczerze to od lat już nie miałam dnia by mieć całe sprawne caiło). Tu bóle głowy migrenowo-napięciowe, a ostatnio lewe oko atakuje coś jakby bóle klasterowe też. Teraz jakieś problemy z krążeniem się mnie czepiają. Upał to dla mnie już 25 stopni.
No i spanie... Wstawanie rano to koszmar, nie mogę, oczy mi się nie otwierają chociaż sypiam 6 do 8 godzin. W ciągu dnia wystarczy, że chwilę wygodniej siądę, nie mówiąc już o pozycji pół-leżącej i już odpływam. I mogę tak spać w ciągu dnia i spać... Tyle co przerwy by wyjść z psem...
Przypuszczam, że w pewnym zakresie płacę tę cenę o której napisała busch. Jak się chojrakowało i targało wiadra z wodą mają 16 lat to teraz kręgosłup się odgrywa. Ale bóle głowy czy to spanie?!?!?!

Mi się naprawdę wielu rzeczy chce. Mam rozpisane plany. I co z tego jak np. zaczyna się ból głowy i nie dam rady nic ponadto by wyjść z psem i zjeść coś niewymagającego gotowania. Albo siada mi bark, albo kolano. Albo zaczynam mieć po południu takiego śpika, że oczy łzawią z pieczenia i aż mną zatacza.

Tak mnie to wkurza! Tak mnie to cholernie, strasznie, bardzo wkurza!
I nie wiem co z tym zrobić, bo już i tak łykam tableteczek z rano i wieczorem jakbym miała co najmniej drugie tyle lat. Bo nie zarywam nocek. Bo kawa nie działa mnie w ogóle, jest tylko smacznym napojem. Hormony tarczycy w normie.
W ogóle to mam wrażenie, że tzw. dbanie o siebie nie przynosi żadnych efektów. Ale jak próbuję "zaszaleć" i olać rozsądek to jednak ciało mówi "a wypchaj się".
Ja bym naprawdę jeszcze chciała potyrać, pocyborgować jak kiedyś. Czuję, że dla głowy to by było właśnie dobre. Tylko jak namówić do tego swoją fizyczność? No jak?

Gillian   four letter word
21 lipca 2018 11:01
Ascaia, aTPO, aTG?
Zawsze ok. Moja niedoczynność to wynik rozwojowo małej tarczycy (nie urosła głupia 😉 ). W tym roku nie robiłam, mogę dla świętego spokoju zrobić, ale jak kontroluję to od ponad 12 lat tak zawsze były idealne.
A! Hormony płciowe w fazie folikularnej też ideał. A problemy ze skórą jak u gówniarza.
Metabolizm leży i kwiczy, więc chudnięcie idzie teraz mega opornie. A zrzucenie kilogramów na pewno by tu pomogło. Jeszcze refluks się objawił też... No rozsypuję się jak staruszka. 

A co najbardziej wkurza? Mycie naczyń! Taka banalna czynność. A dla mnie od jakiegoś czasu jak wizyta na siłowni. 2 talerze i od razu bark, krzyż i teraz jeszcze kolana. I pocę się jakbym sprintem leciała. Odkurzanie to samo.
Przecież ja mam TYLKO 35 lat?!?!?! Mam w planach mnóstwo zajęć związanych z aktywnością fizyczną. Chcę się poświęcać pasjom, więc domowe obowiązki powinnam wykonywać biegusiem i z palcem w d... 
Aaaaaaaa!!!!!
busch   Mad god's blessing.
21 lipca 2018 11:31
Ascaia, szczerze pisząc te mycie naczyń nie brzmi normalnie - a przynajmniej mam nadzieję że tak nie będę mieć po przekroczeniu 30 roku życia 🤣. Aż mi się nasunęła fibromialgia, ale nie wiem czy nie strzelam totalnie ślepakami?
To ani brzmi, ani nie jest normalne. 🙁 Ale jest faktem.

No niestety pewnie masz bardzo celne skojarzenia. Moja Mama ma zdiagnozowaną fibromialgię. A ja... bronię się od tych kilku lat przed tą myślą. Wybieram się i wybieram do reumatologa, ale ciężko dojść z kilku powodów - po pierwsze wielu lekarzy nadal się śmieje słysząc tę nazwę, więc nawet kwestia skierowania jest mało przyjemna. Po drugie u mnie w mieście mało reumatologów podejmuje się diagnozowania. Jest niby jeden specjalista w Szpitalu Klinicznym, który ma to w swoich zainteresowaniach zawodowych, ale trudno się do tej poradni dostać, a nawet jak się zapiszesz to z oddziału może zejść inny lekarz. Po trzecie do diagnozy muszę być "czysta" - powinnam odczekać po urazach, po przeciążeniach, a ja ostatnio ciągle coś. 😉
No i właśnie to jest też trochę tak, że niby kojarzy się z fibromialgią, no ale są też logiczne wytłumaczenia bólu w kilku fragmentach ciała, bo były konkretne urazy. Z drugiej strony mam objawy dodatkowe pasujące. Z trzeciej nie dotyczy mnie jeden z najbardziej typowych objawów czyli bezsenność (choć mój sen nie przynosi wypoczynku). No i o tak o...

Najbardziej mnie wkurza i frustruje ta różnica pomiędzy moimi możliwościami fizycznymi.
Jeździłam na dzikie obozy namiotowe, łaziłam po górkach i górach, chodziłam na piesze pielgrzymki (gdzie po zrobieniu trasy spałam po podłogach, stodołach, czasem pod chmurką i nigdy mnie nie "pogięło"😉, pracowałam przy koniach gdzie były czasy pojenia z ręki 30 koni (i jako nastolatka niecałe 160cm ganiałam z dwoma 16-18 litrowymi wiadrami), wywalałam sama ściółkę, stawiałam sama parkury włącznie z przywiezieniem na wozie wszystkiego. Wstawałam trzeźwiutka i radosna przed 5 rano i jechałam bez śniadania do koni, żeby towarzystwo wypuścić na pastwisko. A jednocześnie miałam lepszą pamięć i koncentrację. Nastawiałam sobie sama wybite palce, byłam ogólnie mega odporna na ból. Moi znajomi nazywali mnie IronWomen, itd. I to nawet jak miałam pierwszy rzut tycia, jak się objawiła niedoczynność tarczycy - to dalej byłam cyborgiem i mogłam wszystko. Nigdy nie miałam skłonności, żeby się ze sobą pieścić.

A teraz jak sama siebie słucham i czytam to mi gula rośnie. Księżniczka cholerna. 😉 Mycie naczyń ją boli, odkurzanie ją męczy, tu główka, tu brzuszek... Wstyd, wstyd i jeszcze raz wstyd.
   
busch   Mad god's blessing.
21 lipca 2018 15:42
Ascaia, to skoro wiesz, jaka byłaś kiedyś, to wiesz że to nie lenistwo, "księżniczkostwo", tylko jakiś problem 😉. Mam nadzieję że osobom przewlekle chorym nie mówisz, że to wstyd na wózku inwalidzkim jeździć? Pewnie nie - więc może przydałoby się też nieco życzliwości i zrozumienia dla samej siebie.

Podobno fibromialgia raczej ma podłoże genetyczne, bo chorują na nie częściej osoby z chorymi na to samo krewnymi. A sądzę że trzymanie się jednego objawu, który (trochę) nie pasuje, przy innych pasujących objawach nie jest takie super logiczne 😉. Skoro mama została zdiagnozowana, to Ty też masz szanse. Chociażby po to, by wiedzieć DLACZEGO JA?!


vanille - dzięki za tego posta 🙂

w sumie to tak teraz próbuję robić, nawet sobie na kartce zaczęłam rozrysowywać co chcę robić, co lubie robic, co mogę robić, czego nie chcę i dlaczego nie chcę, co mogłabym np nauczyć sie robić (wstawać rano  :hihi🙂, co bym mogła zmienić (przestać się spóźniać  😁 ), itd. Tak też mi wyszło z ostatniej sesji u terapeuty, że ja potrzebuję chwili czasu do namysłu a nie wrzucenia się od razu w wir czegokolwiek co znajde pierwsze lepsze. Miesiąc-dwa jakoś przyoszczędzę kase i dam radę. Dzisiaj i jutro na szczęście dużo koni, więc wreszcie mam na zaległy ZUS plus coś na żarcie, ja jestem kiepska w oszczędzaniu, ale teraz jak faktycznie tej kasy brak, to jednak oszczędzam (bo nie ma co wydawać  😂 ). A jak chce mieć ten czas na konstryktywne myślenie i decyzje, to nie ma wyjścia, trzeba liczyc każdy grosz i dobrze w sumie,  mam motywacje ogarniać baczniej finanse i wcale ta motywacja nie jest negatywna w tym momencie. Postanowiłam potraktować to rozwojowo :P

Ogólnie dziś stwierdziłam, że mam jakiś kryzys 30latka czy coś, hehe. Ale widze po znajmych co mają teraz 30ski, że dużo ma jakiś taki dziwny moment, szukają nagle nowej pracy, decydują się na dzieci, biorą zwierzaka ze schroniska itp. Aż się boje myśleć co bedzie jak skończę 40ci :P

Ascaia - ja też kiedyś mogłam od rana do nocy być super aktywna, byłam nie do zdarcia. Tyle, że nie miałam wtedy tylu obowiązków, nie trzeba było pracować (ja w sumie już mając 13 lat pomagałam za kase w stajni, ale umówimy się, nie musialam tego robic i był to tylko dodatek, żeby sobie coś kupić czy pojechać na zawody, ale jednak utrzymywali rodzice). Nawet potem jak pracowałam w czasach studiów, to jednak rodzice dalej utrzymywali, kasa była np na opłacenie konia czy studiów, ale jednak nie na całośc życia.

Ja sobie ostatnio pomyślałam, że kiedyś mi sie tak strasznie do tych koni chciało jeździć - no ale kiedyś to np jechałam do koni zamiast odrabiać lekcje :P albo bo po prostu chciałam pojeździć. Ale wieźli mnie tam rodzice, oni płacili za trening (przynajmniej na początku i w sumie przez długi czas), ja się niczym nie martwiłam tylko tym czy trening pójdzie dobrze, czy kon sie dobrze czuje itp. A teraz jak mam jechac do stajni, to sobie myślę tak - mam do pokonania 35km w jedną stronę, jestem zmeczona po pracy, zanim pojade, zrobie coś z końmi i wróce to miną co najmniej 4 godziny... a to rano trzeba wstać coś pozałatwiać, pojchać do roboty, trzeba zrobić jakis obiad, ogarnąć chatę, zrobić zakupy itd - i mi się wtedy odechciewa :P kiedyś mi się bardziej chciało, bo realność była inna - przyjść do domu i dostać obiadek zrobiony przez mamę :P pranie zrobione przez mamę, prasowanie zrobione przez mamę... :P

Pojechanie do konia obecnie nie bedzie np dla mnie już nigdy takie samo jak w czasach nastoletniej beztroski - bo wiem, że jak pojadę do konia, to inne rzeczy będe musiała odpuścić, a jak nie odpuszcze tych rzeczy, to mi żal, że nie widziałam się z konikami. Zawsze czegoś żal, ale też decyzje bardziej świadome i satysfakcja większa jak sie coś poświęci dla czegoś innego i to wyjdzie.
Urlopy już też nie sa takie same - są super, ale jest jednak swiadomość, że trzeba liczyć z różnym rzeczami (jak wydatki), z którymi nie musialam sie liczyć jeżdżąc z rodzicami (czy jeżdżąc ze znajomymi, ale w czasach kiedy rodzice pomagali finansowo, pomagali w ogarnianiu zycia). Teraz jak sama ogarniam, to już jednak zawsze są do rozważenia rożne czynniki, których kiedyś nie było. Ja to trochę tęsknie za tym, tak szczerze mówiąc, a z drugiej strony chce być niezalezna i mam problem z przyjmowaniem pomocy. A to swoją droga problem co mi tez odbiera energię, bo zamiast sie sama przed sobą przyznać, że chętnie przyjmę pomoc rodziców i się nad tym nie rozstrząsać jak oferują się sami i wziąć od nich kase - albo uznac, że nie chce i odmówić i po prostu dalej się nad tym nie zastanawiać, to ja takie rzeczy wałkuje w głowie przez tydzień i robie sobie sama jakiś z d... problem niepotrzebny. Zamiast szybko podjąć decyzje i tyle. I ja tak ze wszystkim, proces decyzyjny u mnie to jakaś masakra  😁 a to serio odejmuje sił, takie walkowanie i rozstrzasanie i ja o tym wiem a i tak to robię... choć uczę się, żeby było to prostsze...

A swoją drogą Ascaia wspomniała, że ja męczy mycie naczyc - ej mnie też, od razu mnie wszystko boli. Ale mnie wszystko boli jak mam zjazd, jak mam dobry okres głową, to nagle mnie to przestaje męczyć. Ale też np jak mi tarczyca świruje to jest to samo. Więc różne przyczyny czasem są tego, że np męczy najdrobniejsza rzecz, czasem psychiczne, czasem fizyczne, warto szukać zawsze, ja jak się pobadam i widzę, że zdrowie ok to się skupiam na mojej skołatanej głowie hehe, a jak widze, że mam TSH wywalone w kosmos to idę do lekarza i ogarniam najpierw od tej strony.


PS Odkryłam dziś też, że ja mam coś nie tak z tą moją energią, bo dzis np jadąc do pracy myslałam 'jak ja postrugam te wszystkie konie, umre, nie mam siły' - pierwsze dwa były katorgą i mnie irytowały, że nie stoją, potem kolejne dwa już lepiej, ale też z kryzysem, że o jeny, jeszcze tyle?? a potem już mi się robilo super i miałam dużo sił, i uważałam, że koniki są miłe i fajne, pomimo że takie do końca nie były, bo sie wkurzały na muchy i troche wierciły. I teraz nie chce mi się spać, też czuję mase energii. a jutro (dziś już w sumie :P ) będzie pewnie to samo... nie wiem czy to kwestia mojego totalnego poprzestawiania doby, że ja robię głównie wieczrami a rano śpię czy tego, że jak już coś zaczynam robic to sie wkręcam, nie wiem? Ale tak jest zazwyczja, jak już mam dużo pracy to łapię wiatr w żagle, jak mam mało to jestem zmulona. Albo może jak mam mało to mój organizm dopiero ma szasne się przebic z informacją, że jest zmęczony?
Mądrze napisane. Teraz tylko zastosować. " Tylko".  🙂
Jestem przykładem który tyrał całe lata. Z różnych powodów. Nie jestem nieszczęśliwa i nigdy nie byłam. Nie ten charakter. Nie żałuję, bo nie jestem typem człowieka co siedzi i żałuje, bo  to do niczego konstruktywnego nie prowadzi.
Tyle  że  zwisa mi teraz wszystko co nie jest mną, moim mężem i dzieckiem. Wszystko!!!! Czytam o urządzaniu mieszkania i se myślę " po co to". Wyjście ze znajomymi? O Jesu, to męczące. Rozkminy na temat obrączek, przedszkola, sprzątania świata, czapraków i masy innych rzeczy o jakich gadacie, wydają mi się debilnie bez sensu. Sprawy o których dyskutują w pracy moje znajome są nudne i nieistotne.
Nie przeszkadza mi to. Jest mi dobrze. Tylko zdaje sobie sprawę że to jednak dziwne i nieco nienormalne. Zwłaszcza że nie byłam taka!!

Nie popełnijcie mojego błędu. Nie dajcie się zaj**bać i pracy. Przeharowac z 5 lat można w imię lepszego jutra. Ale więcej nie!!!!

Mam podobnie i zastanawiam się czasem czy to normalne, że mam takie ograniczone zainteresowania, że tyle spraw mam gdzieś. A przecież wiele kwestii mnie interesuje, ale rzeczywiście tak mam. Kiedyś powiedziałabym, że praca jest ważna, że bez niej nie umiałabym żyć. A teraz praca to dla mnie tylko sposób na realizację moich potrzeb. I ani godziny więcej. A może to dlatego, że mam już 41 lat i na bzdury szkoda mi czasu? Bo zdecydowanie o wiele bardziej szanuję teraz swój czas i uwagę jaką poświecam niektórym sprawom. Mnie ta 40 stka dobrze zrobiła.
ja mam jeszcze jeden problem... zresztą każdy będzie go miał... wiek... po prostu wydolność organizmu masakrycznie spada po 40-stce, człowiek musi więcej spać, wiecej odpoczywać itd.
Do tego... mam masakryczne migreny - które wyłączają mnie z życia na dzień dwa... czasami 1-2x w miesiącu.

I jeszcze mam dni, że wiem, ze będzie masakra, ból wszystkiego pleców, mięśni itd. Cały dzień wtedy mam do d.u.p.y
Wydolność spadła masakrycznie... nie mogę często nic zaplanować bo nie wiem czy wstanę.

Jedno poszło na plus - "w. du.pie miejstwo" dużo rzeczy mam gdzieś, odpuszczam. Wybieram rzeczy ważne. Otaczam sie ludzmi ważnymi dla mnie. Przestałam sie starać być miła dla wszystkich... Żyję własnym życiem
Dodofon, współczuję bóli głowy mając ten sam problem. Tydzień temu dostałam od mojej neurolog nowy lek na wypróbowania i bardzo liczę na to, że będzie skuteczny. Na razie dzisiaj znowu boli (już przeciwbólowe wypite), no ale to jeszcze za krótko by zadziałało.

Straszysz tą 40-tką. Bo jak za 5 lat mam zaliczyć kolejny spadek to ja nie wiem jak będzie funkcjonować... Nie chcę tak!
Nic nie poradzimy, biologia ma swoje prawa. Też bym czasem chciała po pracy i ogarnięciu domowych/swoich spraw mieć siłę na jakieś spektakularne rzeczy, a kończy się często spacerem, książką lub filmem. Od prawie miesiąca nie gram, bo nie mogę się przestawić. Zmieniłam robotę, jestem w domu codziennie średnio 1,5 godziny później i wieczorem mózg mi już nie działa. Niby to tylko 1,5 godziny, ale rannemu ptaszkowi robi różnicę. Nic nie szkodzi, że troszkę później też wstaję. Kicha i tyle. Mam nadzieję, że jednak jakoś się ogarnę, bo tęsknię za tym wkurzaniem wron z okolicy.
Ja dlatego podziwiam tunride, że umie wypoczywac aktywnie, zdrowiej to tak i w ogóle. Bo ja wole wypoczywać z książką lub serialem :P chociaż poszłam dzisiaj dzielnie na spacer i popływałam, bo doszłam do wniosku, że mój brak sił to też to, że przytyłam i mam gorszą kondycję, postanowiłam się troche rozruszać, jako że pływanie to jedna z nielicznych aktywności fizycznych, które lubię a jest lato i ładna pogoda, to będę łączyć przyjemne z pożytecznym, czyli odkryty basem, troche poleżenia na słońcu i pływanie, tylko nie na zasadzie, że jedna długość basenu, ale żeby faktycznie coś już się w tej wodzie poruszać. Moja przyjaciólka trenuje pływanie więc chce ją poprosić o jakis plan dla mnie, ile pływać, jakim stylem itd. Bo bez planu to się skońćzy na moczeniu się w wodzie :P
Strzyga   Życzliwościowy Przodownik Pracy
23 lipca 2018 19:43
branka, No akurat wpędzanie sie w poczucie winy przy odpoczywania nie jest najlepszym z pomysłów. Każdy ma inny styl wypoczynku. Ja na przykład lubie sobie obejrzeć po robocie serial będąc zagrzebaną pod kocem. I jakoś mi zwisa czy ktos to uważa za odpowiedni sposób, czy nie 😀
Ale to proste. Ty w pracy pracujesz fizycznie. I do tego na świeżym powietrzu. Ja siedzę non stop w murach, często non stop na tyłku, aż mnie plecy bolą. I tylko gadam, albo słucham albo myślę. Ewentualnie idę gdzieś korytarzami i potem siedzę.
No ludzie.... Ile tak można?
Jak mam po dobie siedzenia na dyżurze w gabineciku 3 metry na 4 wrócić do domu i znów leżeć na kanapie to mi się rzygać chce.

Gdybym robiła fizycznie i do tego na podwórku to pewno moje odpoczywanie to byłoby leżenie na kanapie prz d tv
branka, hej! nie ma obowiązku bycia aktywnym, prowadzenia fit życia i picia koktajli z jarmużu :kwiatek: Mam wrażenie, że przez social media czy media w ogóle jest taki trochę przymus "zdrowego trybu życia" rozumianego właśnie w taki sposób. Organizm też potrzebuje odpocząć biernie, a nie tylko bieganie/joga/pilates/basen/rower.
Sama z reguły wybieram bardzo aktywne formy odpoczynku, ale to właśnie dlatego, że mam biurową pracę (ten sam przypadek co tunrida). Co nie znaczy (!), że nie miewam dni/weekendów w stylu "leżę do góry brzuchem, gram w planszówki, oglądam seriale". I całkiem dobrze się z tym czuję 😁
madmaddie   Życie to jednak strata jest
25 lipca 2018 19:25
branka, jak pracowałam fizycznie to też leżałam po pracy do góry brzuchem z książką albo filmem. 😉 tęsknię za tym czasem, mniej zestresowana byłam

rozpętałam taką dyskusję, to tylko zrobię update, że jednak zostaję z fotografią. Tylko spróbujemy jakoś mądrzej do tego podejść 😉
Aby odpisać w tym wątku, Zaloguj się