Odchudzanie/rzeźbienie ciała- sprawozdania
tak bez kpin - terapia w skrajnych przypadkach to jak najbardziej. Albo właśnie zmiana podejścia.
Mój ojciec na dietach tak stresował się wyznaczonymi porami jedzenia, planami dietetycznymi i innymi restrykcjami, że tył z samego stresu. Paradoksalnie zrzucał ten cały stresowy tłuszcz w momencie rezygnacji z diety i powrotu do 'spokojnego' jedzenia bez dietetycznej fiksacji.
Pomogła dopiero dieta wg indeksu glikemicznego głównie z powodów psychologicznych własnie - brak wyliczania, skrajnych restrykcji i niesmacznego jedzenia, którym się nie najadał. Wystarczyło pilnowanie węgli, jedzenie smacznie, mało a często.
Do tego nie tajemnicą jest, że kaloria kalorii nierówna i tak jak taka sama porcja ziemniaków i soczewicy mają tyle samo kcal tak zawartości cukrów chociażby, a co za tym idzie wpływu spożycia na organizm jest zupełnie inna. Od ziemniaków utyje się bardziej niż od soczewicy a dzienne kcale będą się zgadzać
ale ja sie nie stresuje tym, ze jestem na diecie, tylko maz mnie w@(*&.
I kilka innych osob. I mam durna opiekunke do dzieci (patrz watek nie ogarniam)
Normalnie bym poszla na fajka, ale nie pale od 10 lat wiec ide na kabanosa. A potem ciasteczko. A potem skoro juz i tak dalam d@£$ to ide po nastepne ciasteczko i butelke wina.
Mnie to chyba tylko elektrowstrząsy by pomogły. To nie jest tak, że się tygodniami głodzę i jem trociny na przemian z sałatą więc potem się rzucam na jedzenie. Jestem po prostu łakoma i chociaż wiem, że nie mam prawa czuć głodu 2 godziny po posiłku - to co z tego, że wiem, skoro i tak mi się wydaje, że go czuję... Uwielbiam jeść i o ile w swoich 4 ścianach mogę nad tym zapanować, o tyle gdzieś w towarzystwie gdzie wszyscy się opychają słodyczami zupełnie tracę kontrolę. Nie potrafię sobie wyobrazić ponownego utycia, nie zniosłabym bycia znowu grubasem, a tak bardzo lubię jeść że bez drobiazgowego liczenia kalorii zaraz bym przesadziła z ilością jedzenia.
Terapia, srapia. Albo nie...inaczej... Pewno i są osoby, które mają zaburzenia odżywiania spowodowane jakimiś przyczynami psychologicznymi i dzięki terapii skoncentrowanej na swoim psyche, swoich problemach nieprzerobiony6ch itd itp, są w stanie opanować swoje nadmierne jedzenie. ( no te anorektyczki z którymi miałam do czynienia w robocie. Albo osoby z zaburzeniami kompulsywnymi)
Ale są i osoby, które po prostu kochają jeść, żreć, czuć smak żarcia w gębie. Choćby to był chleb z serem. I ja tak mam.
I mam jak Jara, że albo się pilnuję, liczę, ćwiczę, walczę i jest super. Albo nagle mi mija i zaczynam żreć. I nie jest problemem wrzucić sobie te 5 tyś kalorii dziennie. A jak już wpadają dni z takim żarciem, to rozpycha mi się żołądek i jestem ciągle głodna. Poza tym mam rozbuchane kubki smakowe. I po trzecie pojawia się myśl "eee..już tyle dziś zjadłam, że nie ma sensu sobie odmawiać do końca bo to i tak dzień już stracony". I jem. I tak mija dzień za dniem i po tygodniu mam 1,5-2 kilo więcej. A po 2 tygodniach- 4 kilo. Dla mnie to nie problem przytyć.
I nijakie terapie mi nie pomogą. Mam dojścia do psychologów od kilkunastu lat. Omawiałam wiele swoich problemów. Podobno z wszystkimi traumami sobie poradziłam sama i nie ma sensu ich od nowa wałkować. I ze mną wszystko ok, w szeroko pojętym rozumieniu ludzkiej psychiki i jej zaburzeń. I nikt mi żadnej mądrej terapii na moje problemy z jedzeniem nie wymyśli. Bo moje problemy z żarciem, ni siedzą tak głęboko w głowie, żeby szło to "przerobić". Ja jestem po prostu pazernym i łakomym smakoszem, dla którego żarcie jest jedną z najważniejszych przyjemności życia. Od zawsze.
Tak się mówi- terapia. Ostatnio ta terapia modna. Może to i dobrze. Ale niestety nie na wszystko zadziała. I nie na każde zaburzenia odżywiania terapia zadziała. Może zadziałać wtedy, kiedy utrata kontroli nad jedzeniem jest wynikiem innych zaburzeń które posiadamy. A jeśli tych zaburzeń nie posiadamy, a kochamy żreć? I łatwo tyjemy? I nie jesteśmy szczęśliwe będąc grubą?
Wtedy mamy problem.
I albo walczymy. Albo wybieramy bycie grubą. Co kto woli.
Ja wolę walczyć.
Bo odkąd walczę mądrze, to d tych kilku lat trzymam się w jakiejś tam akceptowalnej wadze. Od rozmiaru małego 38 do małego 42. Obecnie z małego 38 wchodze w typowe 40. Zapala mi się czerwone światełko.
Wracam do domu z tego urlopu za 3 dni i zabieram się za walkę. Wolę wiecznie walczyć i być szczupła, niż odpuścić i być niezadoowolona.
Z tym, że mam to szczęście, że ja lubię walczyć, lubię ćwiczyć i kiedy się trzymam to MAM EFEKTY! A to motywuje do walki.
Współczuję tym, które walczą, a efektów nie mają! Poważnie!
ententa no widzisz, dla Ciebie porzucenie diety i liczenia kalorii to poczucie wolności i szczęścia - dla mnie jest odwrotnie. Nie potrafię jeść intuicyjnie - albo się pilnuję, albo obżeram. Pilnowanie każdej kalorii daje mi spokój, porządek w głowie i szczęście zamiast poczucia winy, wzdętego brzucha i paniki. To trochę tak, jakbyś wbiła na spotkanie AA i powiedziała 'wiecie co, nie bądźcie tacy restrykcyjni, ja od miesiąca piję sobie piwko co 2 dni i jest ok - może Wam to pomoże'.
Pewnie w większości są w tym wątku osoby 'normalne', które po prostu trochę się zapuściły, ale czytając wpisy od kilku miesięcy dochodzę do wniosku, że chyba nie tylko ja mam większy problem... Jeżeli nie rozumiesz to nie zrozumiesz (i bardzo dobrze!)
btw podsumowując dzisiejszy dzień - zaczynam od jutra, bo nawaliłam. Ciężko wrócić do stanu normalnego po tygodniu rozpusty, ale już jestem w swoim mieszkanku, mam swoją lodówkę i będzie ok
Zaczynam 5 tydzień na 1000 kcal plus zero wysiłku fizycznego (noga dalej i głównie leżenie).
Wygląda na to że zrobiłam przeskok z rozmiaru 44 na 42/40. 😵
Pilnowanie każdej kalorii daje mi spokój, porządek w głowie i szczęście zamiast poczucia winy, wzdętego brzucha i paniki.
O to to, dokładnie, liczenie sprawia, że mam poczucie kontroli i mogę trzymać rękę na pulsie.
Ja wiem, że mam problem, bo to ile potrafię w siebie wepchnąć w ciągu jednego dnia ociera się o absurd. Ale wiem również, że nie jestem jedyna, bo przecież siedziałam przy stole z 10cioma innymi osobami, które w dodatku wcześniej zjadły wielki obiad i kolację (ja akurat wtedy większość dnia spędziłam w aucie więc zjadłam niewiele). I może teraz wyglądam tak jak oni, ale wcześniej jedliśmy tak samo i tylko ja byłam wielorybem.
asds, jakie prognozy na przyszłość? Długo jeszcze będziesz się męczyć z powrotem do sprawności?
No właśnie Ramires, dobrze to ujęłaś. Będąc na swojej diecie ( która w zasadzie jest różna, raz ostrzejsza z liczeniem kalorii, raz łagodniejsza z wkomponowanymi smakowitymi wpadkami) czuję się spokojnie. Czuję się szczęśliwa. Mam cel i realizuję go sobie. Albo celem jest schudnąć i poprawić wygląd, albo celem jest utrzymać wygląd. Moje bycie na diecie, kiedy mam stabilizację, zawiera w sobie i słodycze i kaloryczne żarcie. Po prostu z głową.
Ale odpuścić nie mogę! Bo bardzo szybko zatracam się w tym żarciu i tyję.
Kiedy z jakichś względów nie jestem na diecie i nie mam intensywnych wysiłków, czuję się źle. Ja lubię być na swojej diecie. Mimo że bywa to bardzo trudne, męczące i czasami naprawdę się nie chce.
Odmówiłam sobie czipsów. Dla wielu osób nic wielkiego, dla mnie szok i duma. Miałam przekoszmarną chęć na czipsy. Od rana walczyłam z posmakiem 'ciasta' które mi nie wyszło, spróbowałam, wywaliłam... Jadłam normalnie, myłam zęby i nic! Aż zachciało mi się czipsów. Do tego chleb mi spleśniał i musiałam iść coś kupić, więc miałam wspaniałą okazję by kupić zło. A potem je wciągnąć. W maksymalnie 5 minut. Nie kupiłam! Wzięłam do ręki i odłożyłam. Bo jak tu zrzucać wagę żrąc czipsy?! Fakt, że zjadłam właśnie białą bułkę, ale lepsze to niż czipsy! Ostatnio jakoś tak udaje mi się odmawiać sobie świństw. Ale jestem w formie, dobrze mi idzie, motywacja jest mega. Pewnie do czasu, ale póki co trwam w tym stajnie, bujam w obłokach i jaram się. 4 dni do wyjazdu!
Altiria
Do końca lipca dalej jestem z całą nogą uziemiona. W piątek mam kontrolę u lekarza. Dieta 1000 kcal jest do 23 lipca dalej rozpisana/zamówiona.
Na razie wklepuje w siebie wszelkie zabytki jakie w łazience wygrzebałam żeby skóra dała radę nadążyć. 😵
ja się nie czepiam liczenia kalorii, ale jedzenia ostro poniżej minimalnego zapotrzebowania, ktore IMO prowadzi do żarcia bez umiaru, bo jakoś organizm te straty musi nadrobić, ale kto co lubi, ja ten etap mam za sobą 😉
Ja go nigdy nie miałam. Bo jedzenie ze 2 dni z rzędu ostro poniżej, z jakichś tam powodów, nie uważam za wielkie zło
Asds, współczuję uziemienia 🙁 btw nie obawiasz się że na diecie sporo poniżej zapotrzebowania, nawet przy zerowej aktywności, schludniesz na moment a potem ciało odrobi z nawiązką? Czy też ta dieta jest tak opracowana że nie wylądujesz z niedoboram, połowa włosów i rozwalonym metabolizmem i nie ma się czego obawiać? Pytam z ciekawości, 1000 kal wydaje się być straszne mało, ale jestem też ciekawa rozwiązań na tzw krytyczna godzinę 😉 :kwiatek:
Jara, a może to kwestia hormonów? Sprawdzalas?
Moje hormony mają się całkiem dobrze, nie mogę zwalić tego na tarczycę. Po prostu u mnie jest tylko czarne albo białe, nie ma pomiędzy "fifty shades of grey". 😁
[quote author=Ramires link=topic=89332.msg2693729#msg2693729 date=1499101888]
Pilnowanie każdej kalorii daje mi spokój, porządek w głowie i szczęście zamiast poczucia winy, wzdętego brzucha i paniki.
O to to, dokładnie, liczenie sprawia, że mam poczucie kontroli i mogę trzymać rękę na pulsie.
[/quote]
Wsadze kij w mrowisko, ale.. nie uwazacie tego powyzej za rowniez zaburzenie?
Pewnie jest. Bo większości ludzi je tyle, ile potrzebuje, a ja albo drobiazgowo liczę i trzymam dietę, albo jem sporo za dużo (i nie chodzi tutaj o kompulsywne obżeranie, tylko takie normalne jedzenie w ciągu całego dnia). Tylko że to nie efekt traumy z dzieciństwa, zajadania stresów czy czegośtam, po prostu jestem łakoma i mam żołądek bez dna, od zawsze dużo jadłam i tylko dzięki liczeniu jestem w stanie stwierdzić kiedy trzeba powiedzieć stop - o to mi chodziło z poczuciem kontroli, bo to faktycznie zabrzmiało jakbym uzależniała ogarnianie swojej egzystencji od ilości kalorii na liczniku. 😉 Dla jednych to męczarnia, a ja akurat uwielbiam planować, robić listy itd. więc nie sprawia mi to kłopotu.
laski - dzięki za info dot. cyklu - czyli nie jestem jedyna... 🙂
ja sobie was czytam, ale jem co popadnie, bo nie mam czasu na nic... tzn. co popadnie staram się w miarę zdrowo, ale nie liczę kcali bo nie ogarniam 🙁
waga zasadniczo stoi, ale to u mnie normalne.
Mam wrażenie, że złapałam kilogram wody i nie chce sobie dziad pójść - jestem od miesiąca spuchnięta (tzn budzę się spuchnięta, w ciągu dnia jest ciut lepiej)... :/ winię pogodę, ale diabli wiedzą co to...
Asds, współczuję uziemienia 🙁 btw nie obawiasz się że na diecie sporo poniżej zapotrzebowania, nawet przy zerowej aktywności, schludniesz na moment a potem ciało odrobi z nawiązką? Czy też ta dieta jest tak opracowana że nie wylądujesz z niedoboram, połowa włosów i rozwalonym metabolizmem i nie ma się czego obawiać? Pytam z ciekawości, 1000 kal wydaje się być straszne mało, ale jestem też ciekawa rozwiązań na tzw krytyczna godzinę 😉 :kwiatek:
Jak tylko zacznę chodzić i ćwiczyć zwiększamy ilość kalorii na 1500 kcal. Fakt 1000 kcal to bardzo mało, ale w sytuacji jak teraz kiedy rzeczywiście 90% czasu spędzam w pozycji leżącej i jem 5-6 posiłków dziennie to nie jest źle. Nie chodzę cały czas głodna - posiłki mam mniej więcej co 2,5 - 3h.
Co do jeszcze takich ścięć. Dwa czy trzy lata temu odchudzałam się w Centrum Leczenia Otyłości SABA i tam podobnie było. Pierwsze 3 miesiące ostra redukcja na 1000-1200 kcal bez wysiłku fizycznego, potem wysiłek fizyczny plus 1500 kcal. Dałam tam radę ok. roku wytrzymać - zrezygnowałam z powodu suplementów ziołowych które kazali brać, a były u nich obowiązkową podstawą - moja wątroba powiedziała im dziękuję.
Co do włosów nie jest źle, metabolizm lepiej pracuje jak wcześniej - prawie jak w zegarku.
Ja kiedys bylam na diecie 600 kcal, zrzucilam 30, przybylo mi 5. Dla mnie warto bylo.
Teraz robie powtorke, spadlo juz 8 w mniej niz miesiac
Połykanie jaj tasiemca też podobno działa.
ale jak? na twardo czy omlet sobie zrobic?
Becia pewnie masz racje, nikt się z tym kłócić nie będzie.
majek Ty tak serio z tymi 600kcal?
No że takie skrajne redukcje są spoko to już mi nikt nie wmówi...
600kcal to ja w jednym posiłku, lub w czekoladzie pochłaniam, a kaj tam cały dzień 🤔 😜
ja teoretycznie mam bmr 1300, zapotrzebowanie przy samej pracy umysłowej/biurowej bez ruchu 2100... nie wiem jakich spustoszeń w organizmie bym się dorobiła jedząc mniej niż 1/3 dziennego zapotrzebowania 🤔
jak latem zdarzy mi się zapomnieć o jedzeniu (w upały tak mam) i jestem o samym śniadaniu i owocach (więc pewnie te 600 będzie) to dzień kończę z nudnościami, bólem głowy i totalnym osłabieniem, odchorowuję takie coś kilka dni
Znalazłam ostatnio rozpiskę od dietetyczki, wyliczyła mi ppm 1480 kcal, a dieta 1200-1300 kcal (bazująca głównie na jogurtach, ryżu i chrupkich chlebkach...), do tego bieganie i konie. Czyli spożycie netto miałam w porywach jak pół podstawowej przemiany materii. Teraz już wiem czemu dieta nie przynosiła żadnych efektów, wtedy oczywiście obwiniałam siebie. 🙄
Ja nie mowie, ze sa spoko, ale pytanie bylo, czy nie ma potem efektu jojo, ktory potem da Ci wiecej kilogramow niz na starcie.
Cos wam powiem. Juz to pisalam, ale nie musicie tego pamietac. Do 30 roku zycia wazylam max 60 kg (mam 176 wzrostu). Moglam jesc co chcialam, ile chcialam. Jezdzilam codziennie konno kilka godzin. Czad.
Potem maz, dwie ciaze, rzucenie palenia, stanie w korku 4godziny. Staralam sie jesc zdrowiej, nie przestawalam jezdzic, musialam ogarniac nasza stajnie z kilkoma konmi. Mimo wszystko w dwa lata podwoilam swoja osobe. Wazylam ponad 120 kg. A teraz wez idz i cwicz jak tyle wazysz i wlasciwie nie masz czasu bo masz dwojke malych dzieci. Na swojego konia nie wsiadalam, bo sie balam, ze mu krzywde zrobie.
Okazalo sie ze tarczyca mi przestala dzialac. Dobrano mi hormony.
Staralam sie naprawde zdrowo odzywiac, spacerowac itd. I ch*(*&.
Dopiero pomogla ta konkretna dieta, pod nadzorem lekarza, z badaniami krwi itp. pierdolami. Dodatkowymi witaminami. Plus kilka proszkow na bol glowy. Ja jestem zadowolona i nie uwazam, ze sobie zaszkodzilam.
Wiekszosc z Was ma pewnie mniej niz 30 lat, nie macie jeszcze dzieci itp. Zycze Wam, zeby Was nie spotkalo to co mnie. I tez jak mialam 25 lat zastanawialam sie czasem na ulicy 'ojezu jak mozna sie tak zapuscic i byc takim pasztetem' na widok kogos z wieksza nadwaga. W zyciu bym nie przypuszczala, ze kiedykolwiek moge byc gruba.
Generalnie to nie nowość, że skrajne obniżenie spożycia kalorii prowadzi do odkładania każdego gramiku tłuszczu i cukrów w organiźmie. Wieki temu, gdy nadchodziła zima i było mniej żarcia, trzeba było przytyć i robić zapasy. Niestety ale nasz mózg nadal tak działa: dostaję zdecydowanie za mało pożywienia - jest problem, nie ma co jeść to muszę sobie odłożyć tłuszcz żeby przetrwać. Dostaję odpowiednią ilość jedzenia - jest dobrobyt, nie muszę magazynować tłuszczu na czarną godzinę.
Także z takimi akcjami to trzeba bardzo z głową pod opieką naprawdę ogarniętych ludzi i na pewno nie długotreminowo, bo ostatecznie przyniesie odwrotne skutki co zamierzonych