Kto/co mnie wkurza na co dzień?
galop- rozumiem o co Ci chodzi. U nas tak w rodzinie męża było, podobnie. Bo jak się nasza córka urodziła to nas olali po prostu, ograniczyli się do znajomości bezdzietnych, chociaz szwagier jest chrzestnym Igi. Zawsze mieli lepszy sposób na spędzenie czasu. Ale odkąd im się dziecko urodziło widać zmiany :P
do szału doprowadza mnie to, że w tym roku kończę osiemnastkę, a mimo to traktuje się mnie, jakbym nie miała własnego mózgu, własnych oczu i własnych uszu, a tym samym - prawa do posiadania i wyrażania własnej opinii. niektóre sprawy widzę i pojmuję ze swojego punktu siedzenia, a inni bezustannie próbują mi wmawiać, jak bardzo się mylę i w ogóle nie powinnam się z takim zdaniem ujawniać. na siłę wciska się we mnie to, co jest poprawne i tak mam myśleć, nie mam prawa do odstępstw od normy. do prawdy też nie mam prawa. nie mogę powiedzieć, że kogoś nie lubię, bo tę osobę każdy lubi! a tak naprawdę za jej plecami dorabiają jej rogi i ze strachu nie mówią w twarz tego, co myślą. ja w twarz powiem, proszę bardzo, tylko niech ci tchórze nie uciekają i kamieniami we mnie nie rzucają, jeśli sami myślą podobnie a boją się mówić głośno.
i wkurza mnie to, że musimy nosić bezwzględnie wszystkie książki, mimo że takiego podręcznika od PP użyliśmy na lekcji RAZ od początku roku. mam dosyć dźwigania tych kilogramów, kiedyś mi ktoś powiedział, że plecak nie może stanowić więcej niż 5% masy ciała ucznia, zatem nie powinnam nosić więcej niż 2,25 kg. plecaka na wagę nie wrzucałam, ale plecak+zeszyty+książki+piórnik z przyborami, dokumenty, klucze to przynajmniej 5-6kg. a jak jest WF, potrzeba spodni, koszulki, butów? wody bym się chciała napić po WFie, w sklepiku szkolnym 0,5l kosztuje 1,60 gdzie w Biedronce mam 0,5l za 50gr, opłaca mi się to? dobrze, że śniadanie w szkole kupuję, bo byłby kolejny ciężar. a spróbowałabym przyjść bez książki, nawet jeśli jej nigdy nie używaliśmy! od razu jedynka.
zafrapowało mnie dorabianie rogów jednej osobie przez więcej osób, i że się boją powiedzieć jej to w twarz 👀 😀iabeł:
A jeśli chodzi o dzieci, to u nas generalnie dzieci raczej się nie lubi, chyba, że je matka zamorduje, hehe
Facella, Mam to samo u siebie w domu tyle, że z tą różnicą, że ja mam.... 23 lata. 😤 😤
Naboo, cóż, sama byłam jedną z nich 🙄 stopniowo zaczęło do mnie docierać, że to, co robi ta osoba, jest co najmniej nieodpowiedzialne i zaczęło wkurzać, że nikt nie reaguje, choć niektórzy twierdzą podobnie... no ale to jest zupełnie inna sytuacja, która swoją drogą też mnie wkurza.
o, i niewietrzenie sal lekcyjnych mnie dobija wręcz, na 6. godzinie wchodzimy do tego zaduchu, po prostu brakuje tlenu, mnie się głowa momentalnie robi ciężka, nie mogę się skupić, myśleć nie mogę, spać mi się chce i humor się psuje. fatalne warunki do nauki, zniosłabym to jakoś, gdyby tak się działo na niematuralnym przedmiocie, ale nie, polski.
edit: już wiem gdzie przecinek, właściwie dwa.
Wkurza mnie "darmowa dostawa w atos". Pasze przed darmową dostawą były tańsze- teraz podrożały. Nie ma jak to dobry chwyt. To po co ta promocja?
niewietrzenie sal lekcyjnych mnie dobija wręcz
Moja (na szczęście już była) nauczycielka od biologii zawsze otwierała na oścież okna, nawet -20 i wiało mi po plecach. Oczywiście okno na końcu klasy, nie obok jej biurka, jak ktoś otworzył blisko niej, to krzyczała, żeby zamknąć, bo zimno. 😁 Ale samo wietrzenie - idea słuszna. 🤣
A podręczniki to walka nie z wiatrakami, ale jakimś ultranowoczesnym kompleksem młynów. Zarówno cena, jak i waga. Jak mam osiem lekcji i i po dwie książki do każdego przedmiotu, to mój krzywy kręgosłup wyje do księżyca. Ja już mam plecy zaprawione, ale jak widzę, że tyle samo dźwiga mój 10-letni kuzynek, to boli mnie dwa razy mocniej. Nie wiem, jak ma mogłam jeździć z takimi ciężarami autobusem na stojąco, teraz ledwo do samochodu człapię. 😁
E tam, idzie to ogarnąć. Ja połowy podręczników nie mam, zawsze od kogoś pożyczam 😁 W torebce mam maksimum 2 zeszyty + 2 książki 😉
Altiria, spróbujcie przepchnąć obowiązek przynoszenia 1 książki na 2 osoby. U mnie w liceum to obowiązywało i świetnie zdawało egzamin.
Można wypożyczać też książki z biblioteki.
O tak, o tak noszenie wszystkiego jest wkurzające.
Oczywiście zawsze trzeba mieć wszystkie książki, przez rok otworzy się podręcznik 2 razy, ale trzeba mieć, KONIECZNIE.
Zwykle przechodzi 1 książka na 2 osoby, ale i tak torbę mam strasznie ciężką :/
Ze szkolnych rzeczy wkurza mnie jeszcze matematyka, a raczej jutrzejszy sprawdzian. A szczególnie to, że nauczycielka goni z materiałem i nie wytłumaczy wszystkiego porządnie, robimy może ze dwa zadania i koniec, następny temat. W efekcie umiemy po trochę wszystkiego, czyli tak naprawdę niczego nie umiemy dobrze. A potem trzeba siedzieć godzinami. Do sprawdzianu uczę się matematyki z telefonem w ręku, konsultujemy wszystko z koleżanką i razem robimy zadania, z internetem, bo co drugą rzecz trzeba sprawdzać, z zeszytem, zbiorem zadań, milionem kartek.
A już nawet zrobiłaby dodatkowe zajęcia po lekcjach i tłumaczyła wszystko.. To nie, pewnie jej czasu szkoda. 🙄
Heval, kwestia dogadania się z nauczycielami. Wielu pewnie pójdzie Wam na rękę. Skoro nie korzystacie na lekcji z podręczników, to po co nosicie? Powiedzcie nauczycielce, żeby poinformowała was na lekcji, że na kolejnej podręcznik jest potrzebny i problem z głowy.
Zeszyt wystarczy jeden na kilka przedmiotów. Ja w moim mam biologię, chemię, faki z bioli, faki z chemii, geografię, wos, historię, polski, faki z matmy i... no da się! Dział się skończy, wyrywam kartki i lecą do segregatora, ubytek uzupełniam kolejnymi. Zeszyty A4 na kole to zajefajny wynalazek.
Co do nauczycielki od matmy... A co na to wychowawca?
Poza tym aż mi się wierzyć nie chcę, że nie potraficie się kulturalnie wykłócać o swoje... Bozia języki powiązała?
peace and chocolate :kwiatek:
nie chciałabym żeby mój post był odebrany jako naskakiwanie na Ciebie. po prostu dla mnie nie do pomyślenia jest żeby sobie pod górkę w życiu robić 😉
A już nawet zrobiłaby dodatkowe zajęcia po lekcjach i tłumaczyła wszystko.. To nie, pewnie jej czasu szkoda.
nie wiem jak teraz jest w szkołach, ale kiedyś wszelkie kółka, zajęcia dodatkowe czy zajęcia wyrównawcze były bezpłatne i to była tylko dobra wola nauczyciela, że za darmo poświęcał swój czas, bo nikt mu za to nie płacił...
Można wypożyczać też książki z biblioteki.
Taaa, jakby były. 😉
Zazwyczaj zrzucam noszenie książek na chłopaka, z którym siedzę - w końcu silny i męski, niech dyga.
Isabelle, nauczyciel w ramach swojej pracy musi mieć przynajmniej jedną godzinę dodatkowych zajęć czy coś w tym guście.
cavaletti, teoretycznie to wszystko wiadome. Z tym, że kilku nauczycieli zaraz ma jakieś problemy z tym, że zeszyt jest do wszystkiego. Jak w podstawówce no. Zaraz przeglądają zeszyt, machają głową i wstawiają stosowną ocenę. Mój kolega miał jeden zeszyt i się wychowawczyni potem rzucała 🤔wirek:
Co do matmy, to nasza wychowawczyni już raz poszła z nią gadać, potem pani od matmy na nas naskoczyła, z tego co mówiła, wyszło, że wychowawczyni wszystko przekręciła. My grzecznie poprosiliśmy o wsparcie w sprawie tego gonienia z materiałem, niewyjaśnionych tematów, a potem okazało się, że mówiliśmy, że "pani X w ogóle nie potrafi nic wytłumaczyć", że się żaliliśmy jaka to zła jest. Jak to usłyszałam, to szczęka mi opadła. Bo byłam w "delegacji", która była u wychowawczyni i żadne z przytoczonych potem zdań nie padło w tej rozmowie. Nie udało się dojść do tego, kto w tej sprawie kłamie. Ale potem mieliśmy małe piekiełko na matmie. Także odkąd się ustabilizowało, staramy się sami załatwiać to delikatnie, aczkolwiek często matematyczka nie chcę pójść na kompromis. Można przyjść na zajęcia dodatkowe, z tym, że to są zajęcia maturzystów, więc ważni są oni, bo to jej klasa głównie tam jest, w doskokach coś tam powie reszcie. Widziałam jak to wygląda i też ciężko się nauczyć, no i ważną kwestią jest to, że miejsce jest dla 3-4 osób zwykle, nie dla połowy klasy niestety.
Za to dzięki za pomysł z segregatorem, to by się mogło udać w sumie. :kwiatek:
(Przynajmniej mogłam się pożalić, mózg odpoczął od zadań i mogę radośnie wrócić do matematyki 😁 )
Isabelle, oprócz tej 1 godziny, to owszem. Z tym, że nie naszą winą jest, że nauczycielka straciła ponad miesiąc na robienie materiału z pierwszej klasy, który już wtedy był skończony. Wyglądało to tak, że pod koniec pierwszej klasy zrobiliśmy funkcję liniową, napisaliśmy sprawdzian i wszystko pięknie. Na początku drugiej klasy, wszyscy z naszego rocznika robili funkcję kwadratową a u nas pani powiedziała, że porobimy liniową. Nie wiem po co, bo było to samo, co rok wcześniej. Ale ten miesiąc straciliśmy, potem nauczycielka była na zwolnieniu. W gruncie rzeczy straciliśmy jakieś 2 miesiące.
Heval, więc może zgłoście sprawę do dyrektorki? to też nie jest zawsze wina nauczyciela, może zauważyła, że u was w grupie przydałoby się powtórzenie, bo zwyczajnie nie dajecie sobie rady? nauczyciele też mają tu pod górę, bo materiału duzo, klasy wielkie, trzeba gonić i dawać po łebkach, bo program goni i nie da się poświecić mniej zdolnym tyle czasu, ile powinni mieć, czy omówić wszystkie zagadnienia odpowiednio. i nie dziwię się, że nauczyciele nie chcą prowadzić dodatkowych zajęć, też by mi się wcale nie chciało pracować i wracać do domu pózniej za przysłowiowy uścisk ręki prezesa...
u nas też z matematykiem było ciężko, bo stary pierdziel, który nawyzywał nas od głąbów, imbecyli i kretynów, nikt nie rozumiał nic i 90% ludzia ledwo na dwóje wyciągało. tak naprawdę gdyby nie korki od innych uczniów to nie wiem czy ktokolwiek zdałby maturę z matematyki(wtedy nie była jeszcze obowiązkowa). ale cóż, matma jest trudna i ciężko o dobrego psora od niej, a już przerobienie rzetelne materiału w 40 osobowej klasie jest marzeniem ściętej głowy...
Książek w bibliotekach szkolnych nie ma, ponieważ często książki się zmieniają i praktycznie każdy nauczyciel może uczyć z innej książki.
Isabell- to były zajęcia płatne. Kółka zniknęły już dawno. Od tego roku godziny nauczycieli zostały obcięte o zajęcia wyrównawcze i SkSy. Jeśli któryś nauczyciel ma takie zajęcia to są to zajęcia wybrane przez niego prowadzone w ramach godziny "karcianej"- czyli właśnie tej darmowej.
Isabelle, chyba w ostateczności dojdzie to czegoś takiego, że w końcu będzie trzeba to zgłosić.
Nie wiem, co ona wymyśliła z powtarzaniem akurat tej części materiału, bo to wszyscy rozumieli (oprócz jednego głąba, ale on to nic nie potrafi. Dziwię się, że egzamin gimnazjalny zdał w ogóle. ), a było sporo tematów, gdzie połowa klasy musiała pisać poprawy, niektórzy po kilka razy.
Chciałabym, żeby matematyka nie była obowiązkowa na maturze 😁
Heval- jakby była obowiązkowa, wtedy gdy ja miałam maturę to nigdy bym nie zdała. Moim zdaniem matma obowiązkowa to ogromna porażka.
Ugh, jak się cieszę, że nie chodzę już do szkoły...
marysia, też mi się to nie podoba.
Niby wszyscy mówią, że teraz taka prosta, że każdy głupi powinien zdać. No cóż, jak patrzyłam na próbną tegoroczną, to nie wiem, czy bym zdała.
W ogóle z tej matematyki jest tak dużo materiału, dziesiątki tematów, tysiące różnych zadań. A my każde jedno mamy umieć. Jak ktoś jest noga z matmy, to ma duży problem.
Ciekawa jestem, czy wszyscy, którzy głosowali za obowiązkową matematyką, w ogóle zdaliby ją.
Język ojczysty, język obcy - wiadomo niezbędne.
Ale czy kiedykolwiek w życiu będę mogła policzyć sobie deltę, czy też obliczyć odległość punktu od prostej? Czy kiedyś będę musiała liczyć pole trójkąta wpisanego w okrąg? A może wielomiany będą mi towarzyszyć w codziennym życiu?
Zakładając, że nie zamierzam wiązać swojej pracy z tym przedmiotem, uważam za zbędne zdawanie go na maturze. W życiu przydają się najprostsze rzeczy, mnożenie, dzielenie, dodawanie, odejmowanie. Czasem może przydać się coś tam jeszcze, wiadomo. Ale na dłuższą metę jakieś 90% tego, czego się na matematyce uczymy jest mi do niczego nie potrzebna (no może 85% jeśli założyć też te rzadkie przypadki, kiedy coś jeszcze się przyda).
Wkurzają mnie niesłowni ludzie, którzy najpierw coś obiecują, a potem się wykręcają, wymyślając jakieś nędzne wymówki 😤
Heval, wybacz moją opinię, ale mam dość opinii takich, że matematyka nie powinna być obowiązkowa albo, że i tak nie przyda się w życiu. Chcesz czy nie to stykasz się z nią na większości kierunków studiów chociażby jako przedmiot dodatkowy/uzupełniający lub jest potrzebna na chemii/fizyce itd. Po drugie uczy logicznego myślenia co jest bardzo przydatne w życiu. Po trzecie i najważniejsze WIĘKSZOŚĆ zadań które wystarczą na zdanie tej matmy na poziomie choćby 50% opiera się na wzorach z kart, które dostaje każdy maturzysta... Niedługo uczniowie zaczną narzekać, że dlaczego mają się uczyć tabliczki mnożenia na pamięć skoro każdy ma w komórce kalkulator 😵
Tak samo ja mogłabym się spierać, że dlaczego mam zdawać taki, a nie inny polski, skoro wiążę przyszłość z kierunkiem ścisłym. Wystarczyło by mi przecież znać trochę historii sławnych twórców polskich , z dwa ich dzieła....
Nesca- ale chociaż będąc Polakiem przyda się pisanie po polsku 🙂
Ja matmy nie zdawałam, na studiach z przedmiotów ścisłych miałam tylko statystykę, która mi nadal do niczego w życiu się nie przydała i pewnie już nie przyda. Właściwie to matma mi jest potrzeba jedynie do liczenia pieniędzy 🙂
A zdawałam historię, która też mi do niczego. Ale to mnie pasjonuje, więc czemu miałam się nie rozwijać w kierunku, który akurat mnie interesuje?
Nesca, niestety w wielu przypadkach teraz matematyka w szkole nie uczy logicznego myślenia, tylko szkoli w tworzeniu doskonałych ściąg. Mogę się uczyć matmy, ostatnio nawet z chęcią się jej uczyłam. Ale moim zdaniem trzeba pewnej atmosfery do tego, na pewno nauce nie sprzyja straszenie uczniów, krzyczenie na nich, gonienie z materiałem. Wielu nauczycieli zachowuje się jakby po prostu odwalało robotę i tylko czekało na powrót do domu. A matematyka to przedmiot, który wymaga chęci i to moim zdaniem obustronnej. Bo nauczyciel musi chcieć wytłumaczyć i uczeń musi chcieć zrozumieć. A jak coś jest nie tak, to matma staje się postrachem uczniów, zamiast uczyć logiki, jest znienawidzonym przedmiotem, który chce się odwalić. A przez to przestaję chcieć się jej uczyć, a tym bardziej zdawać ją na maturze.
Nauczyciele powinni być z powołania, jednak to jest wymagający zawód..
Tak samo ja mogłabym się spierać, że dlaczego mam zdawać taki, a nie inny polski, skoro wiążę przyszłość z kierunkiem ścisłym. Wystarczyło by mi przecież znać trochę historii sławnych twórców polskich , z dwa ich dzieła....
Oj tak, a jeszcze mi się na studia liczyła średnia z matury, więc polski też. było śmiesznie.
Nauczyciele powinni być z powołania, jednak to jest wymagający zawód..
Wiesz co, za taką kasę, jaką się w szkole dostaje (moja mama jest nauczycielką), to ja im się nie dziwię, że odwalają...
[quote author=Facella link=topic=20214.msg1701765#msg1701765 date=1361974637]
niewietrzenie sal lekcyjnych mnie dobija wręcz
Moja (na szczęście już była) nauczycielka od biologii zawsze otwierała na oścież okna, nawet -20 i wiało mi po plecach. Oczywiście okno na końcu klasy, nie obok jej biurka, jak ktoś otworzył blisko niej, to krzyczała, żeby zamknąć, bo zimno. 😁 Ale samo wietrzenie - idea słuszna. 🤣
[/quote]
A moja już też ex wychowawczyni otwierała okno zawsze na oścież ale właśnie koło siebie, a ja siedziałam od ściany i w pierwszej ławce. A że była od polskiego i mieliśmy lekcje codziennie to dzień w dzień w zimie wiało mi po twarzy to więcej mnie nie było w szkole jak byłam i przez całe liceum brałam garściami antybiotyki, dziwne, że od tamtej pory nie byłam ani razu chora, ciekawe dlaczego 😁
A co do nie wietrzenia, to mieliśmy jedną salę w piwnicy... tej samej w której były szatnie... tu... to nawet wietrzenie nie pomagało... 😁
karolina_, z jednej strony racja, ale z drugiej, wiedzieli za co się biorą. Chyba, że te x lat temu nauczyciele zarabiali więcej.
Ale jednak nauczycielowi się nie chce, więc zwykle uczniom też się nie chce (czasem też na odwrót), uczniowie się nie uczą, mają słabe wykształcenie i potem takie tłumoki po świecie chodzą.
My mamy angielski w takiej malutkiej salce. Ma chyba z 3 metry długości i 2m szerokości. Tam jest zawsze taki zaduch, w całej szkole zimno a tam to jak w saunie 😁
Wiesz co, za taką kasę, jaką się w szkole dostaje (moja mama jest nauczycielką), to ja im się nie dziwię, że odwalają...
niby tak ale z drugiej strony... masa maaasa wolnego, tak naprawdę tydzien pracy nie jest bardzo załadowany (biorąc pod uwagę nawet sprawdziany), poza tym, przecie nikt nikogo nie zmusza do pracy za taką a nie inną stawkę i bycia nauczycielem. jeśli ktoś się kształci w tym kierunku i świadomie wybiera ten zawód to zna zarobki i realia zawodowe. w markecie też zarabiają nędznie ludzie, mają pracować kiepsko? nie lepiej zmienić pracę na lepiej płatną? 😉
nigdy nie rozumiałam narzekania na zarobki w konkretnym zawodzie. przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby wykonywać inny i wybrać na początku lepiej płatny, a jeśli wybiera się ten płatny kiepsko to jak narzekać pózniej na zarobki, które się przecież brało pod uwagę przy wyborze ścieżki kariery?
może inne były realia 30-40 lat temu, gdy się ludzie szykowali na nauczycieli, ale z dobre 10 minimum narzekają na zarobki, a kolejne pokolenia idą na kierunki z tym związane i chcą wykonywać ten zawód, żeby potem dalej narzekać na płace, po co? 😉
Dla mnie najbardziej uroczą rzecz słyszałam wczoraj w radiu, jak pani nauczycielka mówiła, że nauczyciele nie chodzą na dyżury, bo nie są w stanie zdążyć spakować dziennika, poza tym, są zmęczeni po 45 minutach lekcji 😀