A my nadal na piechotę. Ale uczciwie biegamy. I jest śmiesznie, bo jak biegniemy od stajni, to ja biegnę pierwsza, a koń za mną na lonży w odległości 5 kroków drobi sobie powoli.
A kiedy biegniemy do stajni, to koń nie wytrzymuje i MUSI biec pierwszy na lonży. Ja bezpośrednio za jego zadem biegnę trzymając lonżę. Koniowi się spieszy i przyspiesza, przez co ja lecę za nim wielkimi susami. Tak jakby mnie ciągnął za sobą na smyczy. Dużo łatwiej się wtedy biegnie, bo on mnie holuje. Gorzej, jak się rozkręca coraz bardziej i brakuje mi susów żeby go dogonić. Wtedy trzeba przejść do stępa na chwilę.
Aczkolwiek dziś jakby zajarzył, że nie ma co pędzić, bo ja i tak nie przyspieszę. 😉 I było całkiem fajnie.
Fota z samowyzwalacza.